Niezwykłe zapachy

NIEZWYKŁE ZAPACHY

W końcu musimy pomówić o zapachu Ojca Pio. Zapach czasem fenolu, częściej kamfory, zapach nie do opisania, lecz bardzo przyjemny lub jak kadzidło, jak świeży chleb, wino, fiołki, lilie, mięta, jaśmin czy inne kwiaty uwalniały się z ciała Ojca jak z ogrodu, nasycając często habit, który nosił lub ogarniając celę, chór, korytarz, zakrystię, przez które przechodził lub w których się znajdował.

Ale zjawisko na tym się nie kończyło. Ten zapach o różnorodności praktycznie bez granic, był zauważany nawet z daleka, w najbardziej odległych miejscach globu. Świadectwa, jakie mamy w tym względzie są bez przesady niezliczone.

Przez powiew, nieoczekiwane tchnienia, bardzo żywe, czasem gwałtowne, zapach ogarniał nozdrza, czasem usta i gardło osób, zaskakując je. To nie było złudzenie. Każde nowe doświadczenie tego cudownego charyzmatu ojca Pio prowokowało w nas nowe odczucie ulgi i pocieszenia. Rozpoznawaliśmy pomiędzy nami, synami duchowymi, że zapach świeżego chleba był zachętą do zbliżenia się do stołu eucharystycznego. Zapach fenolu wskazywał zachętę do umartwienia i do pokuty, zapowiadał nieprzyjemne nowiny lub wydarzenia, podczas gdy miłe zapachy wskazywały po prostu duchową obecność Ojca Pio, gwarantująca jego czuwanie nad naszym życiem i naszymi potrzebami, stymulując naszą ufność w Bożą Opatrzność. Lub jeszcze był to znak, że prośba, jaką kierowaliśmy, została przyjęta. Zapachy te odczuwałem wiele razy. Szczególnie w najtrudniejszych chwilach mojego życia.

Temat jest tak bogaty, budujący, i równocześnie jest przedmiotem ciekawości, że nieco się nad nim zatrzymamy. Scholastycy mówili: Contra factum non valet argumentum. Niechaj więc mówią tu fakty i dowodzą same, że wymyślanie, przesada nic nie ma tu wspólnego z mistycznym zapachem, który nazywa się: zapachem świętości”.

Dałbym tu pierwszeństwo temu, co się przydarzyło Marii Józefie La Porta, z którą mam bliski kontakt. Niewyjaśnione i zbuntowane zło uczyniło z niej nieszczęśliwą. Zbita, z dzikimi oczyma, nieprzytomna, nie przestawała wydawać żałosnych dźwięków w tak uporczywej skardze, że stawało się to opętaniem. Skardze towarzyszył stały i niemiły ruch ciała, który wprowadzał zamęt. Widziałem dziewczynę w tym stanie w klasztorze, na długim i wąskim korytarzu dozorcy. Opierała się o mur, a jedna z jej sióstr cały czas płakała w ramionach dwóch Włoszek z Północy. Ojciec, rolnik o imieniu Józef, i dwie milczące ciotki także tam były. Przejęta tą budzącą litość sceną starsza kobieta z Marches nie umiała milczeć ani się przyglądać ze spokojem, gdyż przejęło ją współczucie i niepokój. Jednak ten, który naprawdę nie umiał tego znieść i którego cierpliwość była wyczerpana, to właściciel taksówki wynajętej przez rodzinę La Porta. On znosił już ciągły jęk młodej dziewczyny w czasie drogi z San Marzano do San Giovanni Rotondo i przyłączył się do tych, którzy mieli nadzieję na cud w tym jednym celu, aby się to skończyło, gdyż tracił już głowę. Ale nie było cudu. Nawet Ojciec Pio kiedy ukazał się na korytarzu po rozdzieleniu wiernym Komunii św. o 9.00 był, zgodnie ze swym zwykłym nastrojem raczej szorstki wobec dziewczyny. ”Czy trzeba krzyczeć w ten sposób?” – powiedział ponuro. Potem wzburzone rysy jego twarzy nagle złagodniały i jego nastrój dość posępny zastąpił uśmiech pełen współczucia i serdeczności. „Odejdź w pokoju, moja córko” – powiedział unosząc zabandażowaną dłoń i kładąc jej rękę na głowie. Potem odszedł znikając za drzwiami prowadzącymi do schodów klasztoru. Nic więcej. Zmartwiony kierowca odszedł z państwem La Porta przez plac przy sanktuarium do samochodu.

W międzyczasie Ojciec Pio wszedł na chór, z którego widać centralną nawę kaplicy. Zatrzymał się tam na chwilę na modlitwę, a potem wrócił do swojej celi, na której drzwiach widniała jedynka. Towarzyszył mu bywalec, inżynier Sculatti z Rzymu, dobrze Ojcu znany. Ojciec zdawał się zajęty czymś i zasmucony. zapytał inżyniera: „Czy widziałeś tę biedną dziewczynę?” Potrząsnął głową i dodał serdecznie: „Jakże ona mnie smuci!”

To bez wątpienia w tym momencie dokonał się cud. Taksówka z rodziną Porta przejechała około 25 km po drodze z San Giovanni Rotondo do Foggia. Kierowca zatrzymał się zaalarmowany zapachem, który jak sądził jest charakterystyczny dla palonej benzyny. Zajrzał pod maskę, dokładnie przyjrzał się silnikowi. Nic szczególnego się nie działo. A jednak zapach wciąż czuł i to coraz mocniej. Wdychają powietrze, wymieniają niespokojne spojrzenia i nagle ktoś woła: „To kadzidło, to zapach kadzidła, to zapach Ojca Pio!”

Ku wielkiej pociesze i wielkiemu wzruszeniu kierowcy, który nie wie, co myśleć o zapachu Ojca Pio, ku radosnemu zaskoczeniu i wielkiemu wzruszeniu innych, Maria Józefina kończy swój uporczywy jęk i jak w szczęśliwym śnie jej rysy łagodnieją, jej twarz przyjmuje łagodny wyraz, na twarzy pojawia się uśmiech, przestaje się wykrzywiać. I odzyskuje mowę, którą się nie posługiwała, odkąd zaczęła jęczeć. Jednym słowem staje się młodą dziewczyną zdrową i normalną, jaką była przed trzema laty, czyli zanim ta tajemnicza i złośliwa choroba nią nie zawładnęła i nie zmusiła jej do częstych i kosztownych podróży, wciąż bez rezultatu to do jednego miasta, to do drugiego, we Włoszech, aby odwiedzić jakiegoś specjalistę, w Bari, w Neapolu, w Ryzmie itd…

Kiedy po chwili przejechali z powrotem te 25 km i wkroczyli na dziedziniec, rozległy się okrzyki uzdrowionej i jej krewnych. Nikt z tych, którzy widzieli wcześniej dziewczynę nie wierzył własnym oczom i wzruszenie było ogromne. Do tego stopnia, że kierowca, u granic nerwowej wytrzymałości nieomal tracił przytomność, jaką Maria Józefina właśnie odzyskała. Biedny, jąkający się mężczyzna, musiał usiąść na krześle, a Ojciec Pellegrino klepał go po twarzy, aby nie zemdlał. A wszystko to z powodu odrobiny zapachu, który – dość żartów – miał błogosławiony wpływ nawet na tego sceptyka.

21 września 1956. Msza Ojca Pio skończyła się przed kilkoma godzinami. Przed powrotem do domu decyduję się wstąpić do sklepu Abresch. Podczas rozmowy z panią Pieriną Roversi jakaś dziewczyna w wieku około 20 lat wchodzi do sklepu z twarzą rozpaloną i bardzo wzburzona. „To niesamowite!” – woła zaczynając nerwowo przerzucać kilka fotografii Ojca połozonych na ladzie. „Jestem tutaj od trzech dni i jeszcze przed kilkoma minutami byłam rozgniewana, bo mówiłam sobie: proszę muszę teraz odjechać, a nie mogłam zamienić z nim ani jednego słowa, nawet nie mogłam ucałować jego dłoni. Nigdy tu więcej nie wrócę! To pieniądze wyrzucone przez okno. I oto nagle ogarnął mnie jakiś zapach, którego nie umiem sprecyzować, bardzo miły i silny. I wszystko zrozumiałam” – kończy szczęśliwa dziewczyna. „Nie tylko tu powrócę, ale i moja mama musi przyjechać ze mną”.

Pani Pierina otwarła szufladę, wyjęła kartkę papieru i podała mi ją mrugając okiem. Wtedy zapisałem tę relację i dane dziewczyny: Józefina Bellagamba, ulica Vittorio Alfieri, San Benedetto del Tronto, prowincja Ascoli Piceno.

Pani Maria Salvadori de Gavardo z prowincji Brescia opowiada: „29 lipca 1951 roku straciłam w tragicznym wypadku samochodowym dwóch krewnych, w tym siostrę, którą bardzo kochałam. Spędziłam tragiczne miesiące w strasznym stanie fizycznym i opłakanym stanie ducha. Przebywała u mnie młoda dziewczyna do pomocy w domu. Przygotowywała mi jedzenie i pomagała mi zasnąć. Pewnego wieczora, w lutym 1952 roku, około 8, wchodziła do pokoju w towarzystwie służącej, aby położyć się spać. Kiedy weszłyśmy intensywny zapach, nieokreślony, ogarnął mnie. Zapytałam moją towarzyszkę:

Mario, po co się perfumujesz? Wiesz dobrze, że nie znoszę perfum, gdyż w moim stanie wywołują ból głowy.

– Ależ, proszę pani, myli się pani! Nie używam żadnych perfum – zaprzeczyła dziewczyna zaskoczona.

Niedowierzając powąchałam jej włosy i ubranie. Musiałam ją przeprosić. Nieco później byłam w łóżku. Rozmyślałam o moich zmarłych i modliłam się, aż do późna, bo sen nie nadchodził.

Tak minęło około dwóch tygodni. Już nie myślałam o tym zapachu, kiedy pewnego wieczora wchodząc do pokoju znowu go poczułam. Tym razem był tak intensywny, że nie mogłam go znieść. Było mi niedobrze.

– Czy tym razem też się ośmielisz powiedzieć, że się nie perfumowałaś? – zapytałam Marię, nie potrafiąc ukryć irytacji. Biedna dziewczyna zaczęła płakać.

– Przysięgam, że nie mam perfum i że nic nie czuję.

To, że ona nie czuła zapachu wprawiło mnie w stan zadumy. Może traciłam już głowę z powodu tragedii, której wspomnienie było jeszcze żywe? Z tą smutną rozterką w sercu położyłam się do łóżka.

Po około 12 dniach zjawisko się powtórzyło. Kiedy wchodziłam do pokoju ogarnął mnie tajemniczy zapach. Tym razem nic nie powiedziałam Marii. Zaczęłam się zastanawiać i powiedziałam sobie, że jeśli nie zwariowałam, to znaczy, że ten zapach pochodzi z nieba. Być może zesłała mi go moja zmarła siostra, może jest on upewniającą mnie odpowiedzią na moje częste i pełne niepokoju myśli co do jej losu po śmierci?

Przez około 2 tygodnie nic się nie działo. I oto pewnego wieczoru zjawisko się powtórzyło w tych samych okolicznościach, kiedy wchodziłam do mojego pokoju. Tym razem to Maria (urodziła się i mieszkała w Gerle) odczuła zapach jako pierwsza i zawołała:

– Proszę pani, jaki zapach, to cudowne!

Wbiegłam do pokoju bardzo wzburzona i nabrałam powietrza w płuca. Zapach pochodził z jednego miejsca pomiędzy oknem a skrzynią, z pustego kąta, około 70 cm2. Nie było wątpliwości, że zapach pochodził stamtąd. Pozostałyśmy tam około kwadransa, jak w ekstazie, wzruszone i nieco zalęknione.

Kilka lat przed ta tragedią słyszałam, jak ktoś opowiadał o Ojcu Pio jako o świętym, który żył w okolicach Foggia. W smutnych dniach, które nastały po moim nieszczęściu nabrałam zwyczaju przyzywania go z daleka. Prosiłam go też, aby coś uczynił, żebym mogła pojechać do San Giovanni.

W końcu po wielu przeszkodach i nieszczęśliwych przypadkach udałam się w drogę do Foggia w towarzystwie jednej z moich szwagierek. To tam po raz pierwszy usłyszałam o zapachu Ojca Pio. Na placu dworcowym czekał na nas autobus do San Giovanni. Zajęliśmy miejsce w głębi autobusu. Obok nas siedziały dwie kobiety, które zaczęły rozmawiać.

Pierwsze zdanie, jakie usłyszałam, brzmiało: „Czy wiesz, że Ojciec Pio daje się odczuć poprzez zapach, nawet z daleka?”

Byłam zaskoczona. Całym moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Zrozumiałam. Możecie sobie wyobrazić, że ze wzruszenia omal nie wybuchnęłam płaczem. Napisałam to, aby oddać chwałę Bogu.”

Jeden z moich sycylijskich przyjaciół, którego nazwisko przemilczę, był zdziwiony, że zawsze, kiedy przyjeżdżał do San Giovanni Rotondo i kiedy znajdował się w kościele lub w różnych miejscach klasztoru którymi przechodził Ojciec Pio, odczuwał zapach pleśni.

– Cóż to może znaczyć? Ten zapach pleśni? – zapytał mnie pewnego wieczoru chodząc wieczorem po dziedzińcu.

– Bez wątpienia – odpowiedziałem mu – ten zapach musi mieć jakiś związek
z twoim prywatnym życiem.

– Tak naprawdę – stwierdził – spotykam się z pewną czterdziestoletnią kobietą.

– Zatem widzisz – przerwałem mu – że jest jakiś powód.

– To kobieta, która, nawet jeśli się z nią ożenię – mówił mi dalej – nie da mi już dziecka z powodu swego wieku. Zresztą i ja nie jestem już najmłodszy….

– To zatem ten związek czuć zepsuciem. Zapach pleśni, jaki odczuwasz jest jasny, nie wydaje ci się?

Mój przyjaciel niepewnie przytaknął i zapytał:

– Nigdy o tym nie myślałem. Co mi radzisz?

– Uporządkować te sprawy, jak powiedziałby Ojciec Pio – odpowiedziałem mu.

Mój przyjaciel przyjeżdżał jeszcze potem, po „uporządkowaniu tych spraw”, spowiadał się u Ojca i powiedział mi, że już nie czuł tego zapachu pleśni.

A cóż powiedzieć jeszcze o innym niewiarygodnym świadectwie pani Antonietty Pacchelli, wdowy po Giustozzim, która mieszka przy ulicy Carlo Felice 63, w Rzymie i opowiada ze wzruszeniem, które dowodzi prawdziwości jej doświadczenia o tym, co jej się przytrafiło w 1961 roku, kiedy Ojciec jeszcze żył.

„Zrozpaczona i smutna jak może być matka niewinnego syna, którego oskarżono przed sądem, spędzałam bezsenne noce dręcząc się myślami, które mnie prześladowały.

Stale w ciszy niekończących się nocy przyzywałam Ojca Pio, aby się wstawiał i ulitował nad naszym cierpieniem. Wzywałam go głosem rozdzierającym z głębi mojej duszy, błagałam o jego pomoc.

Pewnej nocy odczułam, że pokój ogarnia upajający zapach. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, bo nie było w nim żadnych perfum ani nawet kwiatów w całym domu. Wstałam, żeby sprawdzić, czy ktoś nie przyniósł do domu jakichś perfum. Nic! I zapach rozchodził się w sposób przyjemny, poruszając mojego ducha.

Nadzieja otrzymania łaski za wstawiennictwem Ojca Pio zrodziła się we mnie i potwierdziła ją moja siostra, która w swoim domu odczuła podobny zapach w czasie, gdy uznawano niewinność mojego syna. Z wdzięczności do Ojca Pio chciałabym, żeby czytano to świadectwo, którym chcę wyrazić całą naszą wdzięczność wobec niego i prosić go o błogosławieństwo dla mego syna, jego rodziny i dla mnie, niegodnej, biednej grzesznicy.”

Ważna odpowiedź Boga, pośród tylu innych, na wątpliwości i zaprzeczenia Jego istnieniu, zapach Ojca Pio jest też promiennym znakiem prawdy o Chrystusie i jego szczególnej miłości do Kościoła. Zapach Ojca Pio byłby godny osobnej książki tak jest to zjawisko budujące i pocieszające wiarę, gdyż odpowiada tym, którzy mają wątpliwości lub nie wierzą.

Dając jeszcze jeden przykład, opowiem o tym co mówił mi kierujący grupą modlitewną Ojca Pio w Genewie, ks. Albert Fert, 15 września 1974: „Grupa Modlitewna z Genewy ma się dobrze. Szczególnie młodzi są coraz liczniejsi i żarliwi. Wielu spośród nich, dawniej protestantów, nawróciło się na katolicyzm, dzięki Ojcu Pio i jego częstym zapachom!”

Z tego, co wiem, Ojciec nigdy się nie wypowiadał o pochodzeniu tych zapachów, związanych z jego obecnością. Z drugiej strony był zbyt skromny i zazdrosny o „sekrety Króla”. My zaś byliśmy zbyt pod wrażeniem jego duchowej wielkości i czuliśmy się zbyt mali w jego obecności, aby mieć odwagę postawić mu pytanie o to. To, co jest pewne, to fakt, że on był świadomy tego, że korzysta z „zapachu świętości”. Pewnej studentce uniwersytetu, która dziękowała mu za zapach, którym on odpowiedział na jej wołanie o pomoc w czasie egzaminu, który właśnie zdawała – i który zresztą zdała wyśmienicie – Ojciec powiedział: „Dziękuj Panu”. To wszystko, co możemy powiedzieć lub przypuszczać w związku z pytaniem o to, czy „zapach świętości” Ojca Pio miał jakiś związek z czystymi Duchami. W każdym razie wydaje nam się, że dostatecznie dowiedliśmy dominującej roli, jaką Aniołowie odegrali w jego życiu i w jego ziemskiej misji.

www.voxdomini.pl/archiwa/swieci-i-ich-dziela/sw-o-pio/charyzmaty-ojca-pio/